czwartek, 17 kwietnia 2014

dziecko cyfry

A jednak. Przyznam się,bo czuję,że bo muszę. Jestem dzieckiem fotografii cyfrowej. Dziś to sobie uświadomiłem. Nie dlatego, że uważam zdjęcia na karcie pamięci za nadrzędne wobec tych na kliszy. Nawet nie dlatego, że mój pierwszy własny aparat miał naklejkę z napisem 1,3 MP. Każda z form fotografii może znaleźć dla siebie miejsce. Ze względu na charakterystykę obrazu, symboliczny ładunek, który ze sobą niesie, możliwość reprodukcji (lub ich brak), jakie daje konkretna technologia. Nie chodzi mi w tym wyznaniu o irracjonalną fascynację bitami i pikselami, nawet tę notkę pisałem na analogowej kartce notatnika. Rzecz w umiłowaniu obrazu, a raczej patrzenia. Uzależnieniu od tej fali, która nas zewsząd zalewa. Rzecz w czymś, co pewnie czuł Gary Winogrand, kiedy fotografował, by zobaczyć jak rzeczywistość wygląda na zdjęciu. 

Zawsze mnie mierziło i mierzi dalej, kiedy widzę na czyimś facebooku album złożony z dwustu, trzystu zdjęć z jednego wydarzenia. A zdarza się to. Dziesięć razy ten sam kadr. Lekka zmiana mimiki, minimalna perspektywy. Ktoś zamknął oczy, ktoś inny ruszył ręką. Fotograf przekrzywił aparat. Jak animacja poklatkowa. Kto to wszystko obejrzy? Na pewno nie ja, ale to nie znaczy, że nikt.

Zostawię jednak innych i wrócę do siebie. Kupiłem w zeszłym tygodniu wkład do Polaroida. Kupiłem go właściwie dla jednego tylko zdjęcia. Kiedy zrobiłem je wcześniej cyfrą, porządną lustrzanką, wiedziałem, że nie jest to coś, co chciałem zobaczyć. Chciałem mieć to na odbitce, jedynej w swoim rodzaju. Zamówiłem więc co trzeba, a nawet dwa razy więcej. Jeden taki, jak zawsze, a drugi inny. I kiedy dziś w południe poszedłem wypróbować ten drugi, zrobić jedno zdjęcie i sprawdzić, czy wkład się nadaje, to nieomal zużyłem cały. Tak bardzo chciałem sprawdzać, jak wygląda moje otoczenie na małych odbitkach. Nawet, jeżeli miałem ich jedynie dziesięć, tak cennych ze względu na małą liczbę, to wszystko wydawało się warte sfotografowania. Jaką najważniejszą zmianę wniosła fotografia cyfrowa? Nie szybkość procesu, nie komputerowe możliwości manipulacji, ani nie nieskończoną i łatwą reprodukowalność. Po prostu uczyniła wszystko wartym sfotografowania. Po nas zostaną nie tysiące niewywołanych klisz, jak po Winograndzie, a miliony widzianych tylko raz plików gdzieś w komputerowej chmurze.
[koniec kartki]